Przez lata, w poszukiwaniu siebie, w wielu kwestiach stałem się kimś innym niż byłem. Stałem się kimś, kogo kiedyś bym nie rozumiał. Być może jest to też trochę kwestia wieku. Burzliwe i gwałtowne emocje zostały zastąpione przez starania trzymania tychże na wodzy. Zamiast wykrzykiwać w czyjąś stronę swoje pretensje, komunikaty ujmuję w znacznie ugrzecznionej formie skupiającej się na moich emocjach i tym, jak się z jedną czy drugą kwestią poczułem. Jest to także podejście doradzane przez wiele osób zajmujących się rozwojem osobistym w tym bardziej wewnętrznym znaczeniu a nie zawodowym czy sprzedażowym. Jednocześnie stałem się też bardziej wyczulony na to czy ktoś te emocje szanuje, czy nie.
Odrzuciłem także sarkazm, który (choć jest przejawem inteligencji) stosowany bezpośrednio wobec drugiej osoby jest zawoalowaną formą agresji wynikającą z chowanych urazów. Wg znawców tematu, związek, w którym pojawia się wzajemny sarkazm, wchodzi w etap erozji i jest to sygnał, że czas podjąć próbę ratowania go i poprawienia relacji.
W ogromnej większości przypadków sprawdza się takie podejście - zapobiega kłótniom, rozładowuje atmosferę, ucina trzonek, na którym rośnie potencjalny duży konflikt. Nie zawsze to jednak działa i nie znalazłem jeszcze sposobu na zachowanie się wobec osób, które mniejszą uwagę przykładają do czyichś emocji. No bo jak rozmawiać z kimś, kogo denerwuje to, że jest ci przykro, albo co gorsza - zupełnie to ignoruje? Nie mam pojęcia, a zetknąłem się w ostatnim czasie z kilkoma takimi przypadkami. Najgorsze, że właśnie wtedy zdarza mi się tracić kontrolę nad swoimi emocjami - robię się nerwowy. Toksyczność takiej sytuacji odbija się na stronach konfliktu w taki czy inny sposób, choć oczywiście stopień wpływu będzie zależał od poziomu wrażliwości konkretnych osób.
Powyższa kwestia stanowi dla mnie na tę chwilę nierozwiązywalną zagadkę. To trochę jak zamknięta kłódka, do której brak klucza. Rozkminy te są zaiście niezbyt wakacyjne. Ale czy ja kiedykolwiek przestałem dumać na takimi kwestiami?